Czasopismo Profesjonalistów Badań Klinicznych

Jacek Jassem 731x1024 - Rozmowa z Prof. dr. hab. n. med. Jackiem Jassemem
Prof. dr. hab. n. med. Jacek Jassem, Gdański Uniwersytet Medyczny, Kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii

Rozmawiał: Dariusz Olszewski,
Redaktor Naczelny, Badania Kliniczne

Panie Profesorze, dlaczego zajmuje się Pan badaniami klinicznymi?

Z dwóch głównych powodów. Najważniejsza jest oczywiście ciekawość naukowa. Ta pasja badawcza towarzyszy mi od początku mojej działalności jako lekarza i akademika. Poza tym, spośród wszystkich form działalności naukowej w medycynie, badania kliniczne mają najbardziej praktyczne i bezpośrednie przełożenie do kliniki. Dla mnie, jako klinicysty, jest to bardzo silna motywacja.

Kiedy badania kliniczne stały się codziennym elementem Pana pracy?

Jako młody człowiek spędzałem dużo czasu w laboratorium, gdzie mogłem się wyżywać naukowo. Moje pierwsze badanie kliniczne sam zaplanowałem, zorganizowałem i zrealizowałem krótko po skończeniu studiów w 1975 roku. Dotyczyło ono immunoterapii czerniaka złośliwego i było podstawą doktoratu, który obroniłem już cztery lata później. Stanowiłem jednoosobowy zespół badawczy, a potem sam przeprowadziłem analizę statystyczną, opracowałem i zinterpretowałem wyniki. Realizację dużych wieloośrodkowych badań klinicznych rozpocząłem w 1981 roku. Były to badania typowo akademickie, bez sponsorów z przemysłu farmaceutycznego, w których trzeba było wszystko samodzielnie zorganizować, napisać protokół, stworzyć CRF i wyszukać entuzjastów, którzy bez żadnego wynagrodzenia chcieli w nich uczestniczyć. Temat realizowanych badań miał ogólny tytuł „Opracowanie wskazań do niechirurgicznego leczenia raka płuca w zależności od jego budowy histologicznej i stopnia zaawansowania”. Badania, które wtedy realizowaliśmy dotyczyły głównie drobnokomórkowego raka płuca i wzięło w nich udział około 700 chorych z 10 polskich ośrodków. Było to duże wyzwanie, ale wszystko zakończyło się sukcesem, a wyniki naszych badań opublikowaliśmy w renomowanych zagranicznych czasopismach. Myślę, że w ten sposób wnieśliśmy pewien wkład do rozwoju leczenia tego nowotworu. Badania te stały się również podstawą mojej habilitacji w 1986 roku.

To bardzo ciekawe. Prawdopodobnie wielu czytelników może nie wiedzieć, że już wtedy w Polsce realizowano tak ambitne badania akademickie. Jakie funkcje wtedy Pan pełnił? Czym się Pan zajmował?

Ukończyłem studia w 1975 roku, więc łatwo policzyć jakie miałem doświadczenie rozpoczynając te badania. Realizowaliśmy je jako jedno z zadań Programu Rządowego nr 6, a następnie w ramach Centralnych Programów Badawczo-Rozwojowych. Jeden z tych projektów dotyczył onkologii i był finansowany centralnie. Co roku otrzymywaliśmy dotację, którą musieliśmy rozliczyć i złożyć merytoryczne sprawozdanie. Krajowym kierownikiem tych badań była moja starsza koleżanka, Dr Hanna Karnicka-Młodkowska, a ja, oprócz zadań badacza, byłem jej zastępcą. Większość prac związanych z koordynacją musieliśmy wykonać sami, bo w tamtych czasach nie było całego zaplecza w postaci CRO, monitorów czy lokalnych koordynatorów. Kwestionariusze były oczywiście w formie drukowanej, w związku z tym przed wprowadzeniem danych do elektronicznej bazy musieliśmy je ręcznie sprawdzać i czasem porównać ze źródłowymi danymi. Później stworzyliśmy dodatkowy program komputerowy, który pozwalał wykrywać np. wewnętrzne sprzeczności w kwestionariuszach, co trochę przyspieszyło pracę. To była zupełnie pionierska i bardzo chałupnicza praca. Dane spływały z całej Polski i dotyczyły kilkuset chorych, każdy z nich miał kilkanaście kwestionariuszy, więc spędzaliśmy nad nimi przez kilka lat po 20-30 godzin miesięcznie. Oczywiście robiliśmy to wieczorami i w niedziele (nie było jeszcze wolnych sobót), bo w pracy nie było na to czasu. W Gdańsku były wtedy dwa komputery, które spełniały nasze wymagania. Obydwa znajdowały się w Instytucie Maszyn Przepływowych PAN. Głównym był komputer RIAD wielkości połowy tramwaju, a drugim polski komputer Odra ileś tam, do którego dane były wprowadzane przy użyciu kart brzeżnie perforowanych. Wspominam te czasy z dużym sentymentem. Oczywiście musieliśmy poszukać człowieka, który przeprowadzi analizę statystyczną. Na szczęście studiowałem na roku z Piotrem Mierzewskim, późniejszym wiceministrem zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, który miał odpowiednie kwalifikacje i się tego podjął. Mieliśmy dużo szczęścia, bo w tamtych czasach nie było profesjonalnych biostatystyków, którzy rozumieli dane kliniczne, potrafili je zanalizować i zinterpretować. Niezależnie od tego przegadaliśmy z Piotrem niejedną noc, aby wyjaśnić wszystkie zawiłości projektu i zinterpretować wyniki. Przy okazji nauczyłem się sporo statystyki, co do dziś ogromnie ułatwia mi interpretację doniesień naukowych czy planowanie własnych badań. Wielu klinicystów nie rozumie na przykład, że przed rozpoczęciem eksperymentu medycznego trzeba oszacować liczbę przypadków czy zdarzeń koniecznych do zweryfikowania hipotezy. Jeśli robi się to intuicyjnie, można zmarnować cały wysiłek badawczy.

Czego dotyczyły te badania?

W tamtym czasie w drobnokomórkowym raku płuca stosowano kilka schematów chemioterapii, przy czym nie było wiadomo, który z nich jest najbardziej skuteczny. Podjęliśmy więc próbę ich porównania. Opracowaliśmy również i ocenialiśmy własny, w pełni oryginalny schemat chemioterapii. Drugim nurtem badań była ocena skuteczności paliatywnej radioterapii chorych na raka płuca. Publikacje będące plonem tych badań można znaleźć w bazie PubMed.

A kiedy pojawiły się propozycje współpracy spoza Polski?

W 1984 roku. Wtedy, jako jeden z pierwszych ośrodków z Europy Środkowo-Wschodniej, podjęliśmy współpracę z Europejską Organizacją do Badań nad Leczeniem Raka (EORTC), najpierw z Grupą Raka Piersi, a krótko potem z Grupą Raka Płuca. Później pełniłem w tej organizacji wiele zaszczytnych funkcji , m.in. przewodniczącego Grupy Raka Piersi i członka Zarządu. Obecnie jestem członkiem Scientific Advisory Committee, którego zadaniem jest ocena działalności naukowej poszczególnych grup narządowych. Z EORTC nadal ściśle współpracujemy i, z uwagi na wysoką wartość naukową tych badań, traktujemy je priorytetowo. Komercyjne badania kliniczne zaczęliśmy realizować na początku lat 90. i obecnie stanowią one większość, choć staramy się zachować pewną proporcję w stosunku do badań akademickich.

Jakie inicjatywy i organizacje międzynarodowe warto jeszcze wymienić, kiedy mowa o współpracy w badaniach nad leczeniem chorób nowotworowych?

Drugą, oprócz wspomnianej EORTC, międzynarodową organizacją, gdzie realizujemy badania kliniczne jest Central and East European Oncology Group (CEEOG, wcześniej SEEOG). Powstała ona w 1983 roku, jako agenda Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG), zrzeszającej państwa ówczesnego Bloku Wschodniego. Jej siedziba mieściła się wówczas w Budapeszcie. Wraz z kilkoma badaczami z Polski, m.in. prof. Pawlickim, doktorami Zborzilem, Siedleckim, Madejem i Krzakowskim, jeździliśmy tam regularnie na spotkania badaczy, mniej więcej dwa razy w roku. Plonem tych badań było sporo międzynarodowych publikacji, co w czasach żelaznej kurtyny było sporym osiągnięciem. W 1999 roku szef CEEOG, Prof. Sandor Eckhardt, przekazał mi prowadzenie Grupy i funkcję tę pełnię do dzisiaj. Obecnie CEEOG zrzesza około 35 instytucji; jesteśmy także członkiem Breast International Group (BIG), konsorcjum zrzeszającego organizacje prowadzące badania nad rakiem piersi. W 2005 roku powołaliśmy w CEEOG grupę roboczą prowadzącą badania nad przerzutami do mózgu, która współpracuje z amerykańską Brain Working Group. Klinika uczestniczy również w badaniach realizowanych przez inne międzynarodowe grupy akademickie z Europy i USA.

A czy może Pan wymienić ważniejsze badania kliniczne zainicjowane przez polskich badaczy?

Niestety jest ich w onkologii niewiele. Wynika to głównie z braku możliwości ich finansowania. Na przykład uzyskanie środków z NCBiR jest prawie niemożliwe, ponieważ instytucja ta finansuje inny rodzaj projektów. Jeżeli we wniosku pojawiał się element pod tytułem „badanie kliniczne”, to od razu słyszeliśmy, że to nie jest ich obszar finansowania. Od czasu do czasu udaje się jednak zrealizować jakieś badanie. Możemy się np. pochwalić badaniem klinicznym III fazy, które zaplanowaliśmy w Gdańsku i zrealizowaliśmy przy współpracy kilku polskich ośrodków. Porównywało ono dwa sposoby frakcjonowania radioterapii u chorych na zaawansowanego niedrobnokomórkowego raka płuca. Opublikowaliśmy je w 2005 roku w „British Journal of Cancer”, było wielokrotnie cytowane i miało wpływ na praktykę kliniczną. Zrealizowaliśmy także kilka jednoośrodkowych badań klinicznych w dziedzinie radioterapii i leczenia systemowego; wszystkie zostały opublikowane w dobrych czasopismach.

Największe osiągnięcia w Polsce ma tutaj Prof. Krzysztof Bujko, który zrealizował kilka wieloośrodkowych badań klinicznych dotyczących raka odbytnicy. Są one bardzo dobrze znane na świecie. Krzysztof stał się uznanym międzynarodowym autorytetem, a my jesteśmy dumni, że nawet w polskich trudnych warunkach można zrealizować ważne, wieloośrodkowe badania zmieniające praktykę kliniczną. Chciałbym także wymienić Prof. Piotra Rutkowskiego, który nie tylko inicjuje akademickie badania kliniczne, ale także zabiega o poprawę możliwości ich realizacji w Polsce. Wśród badań, które oddolnie podejmowaliśmy i realizowaliśmy z sukcesami, są także akademickie badania realizowane we współpracy z przemysłem farmaceutycznym (tzw. investigator initiated studies). Wiele firm ma środki na takie badania i jeśli pojawia się dobry pomysł, można uzyskać na nie grant. Badacze w tej formule mają dużą niezależność, muszą się jedynie rozliczyć z firmą, wykonując zaplanowane badanie. W takich badaniach dobrze współpracowało się nam np. z firmą GSK, której dział onkologiczny przeszedł później do Novartis, czy z firmą Roche.

Czy Agencja Badań Medycznych, która obecnie ma wspierać rozwój badań akademickich, jest więc potrzebna?

Postulat finansowania badań z publicznych środków wysuwaliśmy od wielu lat. Patrzyliśmy z zazdrością na zagraniczne ośrodki, które realizowały takie badania, także poza międzynarodowymi organizacjami takimi jak EORTC. Wielokrotnie podnosiliśmy tę kwestię; wystarczy choćby zajrzeć do „Strategii walki z rakiem w Polsce 2015-2024” http://www.walkazrakiem.pl/, która powstała pod moim kierunkiem. Osobą, która ma bardzo duże zasługi w lobbowaniu na rzecz tych badań jest Prof. Piotr Rutkowski. Ja także uczestniczyłem w tych działaniach, wspierając je np. w Parlamencie, Ministerstwie Zdrowia czy Ministerstwie Nauki. Powstanie Agencji Badań Medycznych przyjąłem zatem z radością i nadzieją. Ta instytucja na początku swojego rozwoju trochę burzliwie się rozwijała, ale pierwszy konkurs został rozstrzygnięty i projekty są realizowane. Konkurs wzbudził spore zainteresowanie, a finansowanie otrzymało 28 spośród 78 zgłoszonych, więc konkurencja była duża.

Co Pan sądzi na temat projektów zgłoszonych do pierwszego konkursu organizowanego przez ABM w obszarze onkologii?

Kryteria dla projektów onkologicznych w pierwszym konkursie były dosyć wąskie. Głównie dlatego, że obejmowały one testowanie w nowych wskazaniach czy sposobach dawkowania substancji, które były już wcześniej zarejestrowane. Takie projekty mogą być finansowane przez przemysł farmaceutyczny w ramach investigator initiated studies. Myślę, że z tego powodu wielu wartościowych pomysłów nie udało się w te ramy włożyć – ostatecznie finansowanie otrzymało tylko 8 projektów w dziedzinie onkologii. Liczę, że z czasem konkursy będą dawały możliwość szerszych badań w tej dziedzinie. Oby tylko w Agencji przybywało środków finansowych, bo duże badania kliniczne wymagają znacznie większych nakładów.

Niedawno skończył się kongres Amerykańskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej (ASCO). Czy jakieś badanie zwróciło Pańską szczególną uwagę?

Zajmuję się głównie rakiem płuca i rakiem piersi, i tu staram się śledzić wszystko na bieżąco. Taktykę leczenia chorych na niedrobnokomórkowego raka płuca z mutacją EGFR może zmienić badanie ADAURA. Chorzy po leczeniu operacyjnym, niezależnie od ew. chemioterapii, otrzymywali ozymertynib (inhibitor EGFR trzeciej generacji) lub placebo. Wyniki okazały się zaskakująco dobre. Rzadko się zdarza, żeby w badaniu klinicznym współczynnik ryzyka nawrotu wynosił 0,17. Jako ciekawostkę dodam, że jakiś czas temu recenzowałem dla czasopisma „Lancet Respiratory Medicine”, a następnie pisałem tam komentarz redakcyjny do podobnego badania klinicznego chińskich autorów, przy czym stosowano w nim erlotynib. Stwierdziłem wówczas, że wyniki są obiecujące, ale z wnioskami dla praktyki klinicznej należy się wstrzymać do czasu ukończenia badania ADAURA. Cieszę się, że przyniosło ono tak dobry wynik, bo to wytycza nowe kierunki. Sukces tego badania jest także wynikiem dobrze skonstruowanego protokołu i jego wzorowej realizacji. Z drugiej strony musimy cierpliwie zaczekać na dane dotyczące całkowitego przeżycia, bo one mają największą wagę.
W grupie badań na temat raka piersi moje zainteresowanie zwróciły dwa doniesienia pokazujące możliwości tzw. „deeskalacji” leczenia systemowego. Pierwsze, to późne wyniki badania MINDACT. Potwierdzają one, że na podstawie oceny genomowego ryzyka nawrotu można uniknąć pooperacyjnej chemioterapii u dużej części chorych na wczesnego luminalnego raka piersi. Drugie, to badanie TRAIN-2, które pokazuje, że w przedoperacyjnej chemioterapii chorych na HER2-dodatniego raka piersi względnie toksyczne schematy oparte na antracyklinach można zastąpić mniej agresywnym leczeniem niezawierającym tych substancji.

Istotne znaczenie kliniczne ma również badanie pokazujące wydłużenie mediany czasu przeżycia o rok pod wpływem leczenia olaparybem (inhibitor PARP) u chorych po nawrocie raka jajnika z mutacją BRCA1 lub BRCA2. To badanie zmienia filozofię leczenia tego nowotworu, bowiem po raz pierwszy uwzględnia jego cechy molekularne. Przypomina to sytuację w raku piersi, gdzie od lat dobiera się leczenie systemowe – chemioterapię, hormonoterapię czy leki anty-HER2 – w zależności od fenotypu nowotworu.

Czego nauczyła nas pandemia wywołana koronawirusem? Czy Pana zdaniem wstrzymanie rekrutacji w niektórych badaniach było dobrą decyzją? Jak to wygląda z perspektywy kliniki?

Warto sprawdzić jaki był odsetek wstrzymanych badań klinicznych w onkologii w porównaniu do innych dziedzin medycyny. Obecnie w naszej klinice prowadzimy ponad 20 badań. W kilku, decyzją sponsorów, wstrzymano rekrutację, inne rozpoczęto z opóźnieniem. Jest to zrozumiałe, bowiem w sytuacji pandemii sponsor może się czuć współodpowiedzialny za ew. narażenie chorego na zakażenie. Dodatkowym argumentem jest to, że w takich warunkach trudno jest w pełni zrealizować wymogi protokołu, co może utrudnić interpretację wyników. Badania kliniczne w onkologii stwarzają jednak wielu chorym szansę na przedłużenie przeżycia, zwłaszcza jeśli wyczerpały się inne metody leczenia. Myślę, że ze względów etycznych takich badań nie powinno się przerywać w czasie pandemii.

Ten okres był dla nas nowym doświadczeniem, bowiem musieliśmy ważyć korzyści dla chorych oraz ryzyko związane z możliwością zakażenia. W szpitalu wprowadzono szereg restrykcji, które dotyczyły także prowadzenia badań klinicznych. Koordynatorki, podobnie jak wszyscy inni pracownicy, przeszli kilkukrotne obowiązkowe szkolenia online. W najtrudniejszym momencie, z uwagi na możliwość zbiorowego zakażenia, musieliśmy wprowadzić pracę zmianową, dzieląc zarówno koordynatorki, jak i pielęgniarki, na niestykające się ze sobą grupy. Było to sporym wyzwaniem, zwłaszcza, że przejęliśmy sporo chorych ze szpitali jednoimiennych. Zawieszono wizyty monitorów, którzy wcześniej odwiedzali nas niemal codziennie, wprowadzając w zamian na dużą skalę zdalne monitorowanie. Obecnie monitorzy pojawili się ponownie w szpitalu, ale muszą mieć aktualny ujemny wynik testu na COVID-19. Pozostali spotykają się z badaczami w specjalnym pomieszczeniu zapewniającym pełną izolację. Wydłużyliśmy także do godziny 21.00 czas, w którym monitorzy mogą przebywać w szpitalu, co pozwala zmniejszyć częstość ich wizyt. Tam gdzie było to możliwe, odraczaliśmy wizyty kontrolne chorych lub zastępowaliśmy je teleporadami. Za zgodą uczelnianej Komisji Etycznej chorym otrzymującym leki doustne w warunkach domowych wydawaliśmy je na dwa cykle lub wysyłaliśmy kurierem. W przypadku chorych, którzy musieli zgłosić się do szpitala na podanie leku lub na wizytę kontrolną, zbieraliśmy w przeddzień telefonicznie wywiad epidemiologiczny, a w dniu wizyty przeprowadzaliśmy rutynowy triaż. Chorzy, którzy wymagali hospitalizacji, musieli w dniu przyjęcia obowiązkowo przejść badanie na obecność COVID-19. Staraliśmy się także zapewnić chorym bezpieczny transport, proponując przejazdy taksówkami zamiast środkami komunikacji miejskiej. Mam wrażenie, że docenili oni nasz wysiłek, ponieważ bardzo niewielu zrezygnowało z udziału w badaniu klinicznym w obawie o zakażenie.

Domyślam się, że otrzymują Państwo wiele propozycji badań. Jakie są kryteria wyboru tych, które będą realizowane w klinice?

Istotnie, propozycji badań jest znacznie więcej niż możliwości ich realizacji. Wstępnej selekcji badań dokonuję osobiście i te, które są do rozważenia, konsultuję z Zespołem. Moi współpracownicy podzieleni są na kilka grup narządowych i w zależności od rodzaju nowotworu, kieruję zapytanie do odpowiedniej. Odrzucamy około 2/3 propozycji. Kierujemy się przy tym kilkoma kryteriami. Pierwszym są względy etyczne – jeśli mamy tutaj jakiekolwiek wątpliwości, rezygnujemy z badania. Po drugie, sprawdzamy, czy mamy wystarczającą liczbę chorych spełniających kryteria protokołu. Po trzecie, bierzemy pod uwagę, czy badanie wypełnia tzw. niszę terapeutyczną, tj. stwarza chorym możliwość leczenia w sytuacji, kiedy nie mamy im nic innego do zaoferowania. Oceniamy także naukową wartość badania. Jesteśmy ośrodkiem akademickim, więc staramy się wybierać te z nich, które stwarzają istotną szansę na postęp. Jeśli zatem mamy do wyboru badanie zupełnie nowej substancji lub badanie, które służy wyłącznie uzyskaniu rejestracji odpowiednika znanego leku, wybór jest prosty. Prawie nigdy nie przyjmujemy do realizacji badań, które stanowią konkurencję dla obecnie planowanych lub już zakontraktowanych. Obowiązuje nas bowiem pewna uczciwość wobec sponsorów – jeśli deklarujemy udział w jakimś badaniu z odpowiednią liczbą włączonych chorych, trudno ich potem rozdzielać na kilka badań.

Zmieńmy nieco temat. Jest Pan autorem książki „Zatrzymane w biegu”, która stanowi zapis Pana walki z chorobą nowotworową. Nieczęsto się zdarza, aby lekarz-naukowiec był pacjentem.

Nie sądzę, żeby lekarze czy naukowcy chorowali na nowotwory rzadziej niż inni ludzie. To, że jest mało takich sytuacji wynika tylko z tego, że stanowimy niewielki ułamek społeczeństwa. Poza tym nie wszyscy pacjenci, także lekarze, przyznają się do chorób nowotworowych. Zawsze reprezentowałem stanowisko, że choroba nowotworowa nie jest żadnym wstydem i teraz mogłem dać temu osobiste świadectwo. O swojej chorobie od razu poinformowałem współpracowników, przyjaciół i znajomych. Ponieważ sprawa stała się szeroko znana, wiele osób pytało mnie o przebieg choroby i samopoczucie. Po jakimś czasie nie nadążałem już z odpowiadaniem, tym bardziej że zdawkowe odpowiedzi nie wszystkim wystarczały. Pomyślałem więc, że może warto spisywać swoje doświadczenia w formie dziennika i przesyłać jego fragmenty zainteresowanym osobom. Później, kiedy już wychodziłem z choroby, kilka mediów poprosiło mnie o wywiad. Wielu pacjentów, w tym zupełnie mi nieznanych, podkreślało, że moja postawa pomogła im znieść trudy choroby, bo trochę ją odczarowuję i „oswajam”. Wielu czytelników dziennika namawiało mnie także, aby go opublikować. Długi czas nie byłem do tego przekonany, ale ostatecznie, biorąc także pod uwagę pozytywny odbiór moich wypowiedzi w mediach, zgodziłem się na ten pomysł. Przygotowanie tego w formie książki kosztowało mnie trochę pracy – pewne fragmenty musiałem przeredagować, wyszukać w rodzinnym archiwum zdjęcia, dokładnie sprawdzić faktografię itp. Przedsięwzięcie wsparła finansowo grupa znajomych z Gdańska, co przyspieszyło wydanie książki.

Co zmieniło to doświadczenie?

Zobaczyłem ten problem jak Alicja w Krainie Czarów – z drugiej strony lustra. Nie jestem już tylko tym, który się „mądrzy” i mówi chorym, jakie jest najlepsze leczenie, że mają mu się poddać i dzielnie znieść jego trudy. Mogę teraz własnym przykładem zaświadczyć, że da się przeżyć nawet bardzo agresywne leczenie. To, że żyję i normalnie funkcjonuję po tak ciężkiej chorobie pokazuje również, że trzeba ją traktować jedynie jako pewien epizod życiowy. Jest to ważne wydarzenie, często punkt zwrotny w życiu, ale nie powinno zdominować wszystkich pozostałych spraw. Każda choroba kiedyś się bowiem zaczyna, i kiedyś kończy. Jeśli kończy się dobrze, trzeba przestać się nią zadręczać i zacząć żyć normalnie. Jako onkolog przeżywałem swoją chorobę bardziej świadomie niż przeciętny pacjent. Nie musiałem się o wszystko dopytywać, bo większość spraw była dla mnie oczywista. Ważne było również przekonanie, że otrzymuję leczenie oparte na dowodach naukowych, że ktoś kiedyś zrobił badania kliniczne, które udowodniły jego wartość. Poza tym miałem ogromne zaufanie do leczących mnie lekarzy, co dla każdego pacjenta ma kapitalne znaczenie.

Czy był Pan w tym czasie uczestnikiem badania klinicznego?

Nie, otrzymywałem standardowe leczenie, takie jak każdy chory w Polsce i na świecie, bo w moim przypadku było to akurat leczenie powszechnie przyjęte.

Teoretycznie więc zapytam: czy gdyby wtedy wiedział Pan o jakimś badaniu, to zdecydowałby się Pan wziąć w nim udział?

Jestem przekonany, że badania kliniczne są korzyścią nie tylko dla przyszłych chorych, ale również dla ich uczestników. Otrzymują oni bowiem najlepsze możliwe leczenie lub takie, które stwarza szanse na postęp. We współczesnych badaniach klinicznych ryzyko dla uczestnika jest naprawdę niewielkie, a nasz ośrodek hematologiczny należy do najlepszych w Polsce. Z tego powodu zrezygnowałem zresztą z propozycji leczenia za granicą, bo miałem pełne przekonanie, że w Gdańsku będzie ono równie dobre. Gdyby więc pojawiła się propozycja leczenia w ramach badania klinicznego, bez wahania bym ją przyjął.

Panie Profesorze, bardzo dziękuję. Życzę jak najwięcej zdrowia i realizacji wszystkich planów przez Pana Profesora i Pański Zespół.

Jacek Jassem 214x300 - Rozmowa z Prof. dr. hab. n. med. Jackiem JassememProfesor zwyczajny Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii (od 1990), specjalista w dziedzinie radioterapii i onkologii klinicznej. Stopień doktora nauk medycznych uzyskał w 1980 roku, doktora habilitowanego w 1986 roku, a tytuł profesora w 1995 roku. Przebywał na stażach naukowych za granicą: w Szpitalu Karolinska w Sztokholmie (1997) oraz w Narodowym Instytucie Onkologii w Amsterdamie (1989/1990 i 1994). Jego główne zainteresowania naukowe to onkologia kliniczna, szczególnie rak płuca, rak piersi, skojarzone leczenie nowotworów i onkologia molekularna. Jest współautorem ponad 800 pełnotekstowych publikacji, podręczników i rozdziałów w podręcznikach polskich i zagranicznych, a także 11 patentów i wniosków patentowych. Skumulowany impact factor jego publikacji wynosi 2054. Jest jednym z najczęściej cytowanych w świecie polskich lekarzy (ponad 22 000 cytowań w bazie Web of Science, h-indeks 59; czerwiec 2020). Otrzymał wiele krajowych i zagranicznych nagród naukowych, w tym nagrodę Prezesa Rady Ministrów, nagrodę Prezydenta Miasta Wiednia, nagrodę im. Sobolewskich Polskiego Towarzystwa Onkologicznego i nagrodę im. Jana Heweliusza Prezydenta Miasta Gdańska. Jest jednym z dwóch polskich członków European Academy of Cancer Sciences, członkiem Academia Europea i członkiem-korespondentem Polskiej Akademii Umiejętności. Był członkiem komitetów redakcyjnych wielu prestiżowych czasopism naukowych, w tym „Lancet Oncology”, „European Journal of Cancer”, „Cancer Treatment Reviews”, „Radiotherapy and Oncology” i „Journal of Thoracic Oncology”.

Był przewodniczącym Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Onkologicznego, członkiem Zarządu Europejskiej Organizacji do Badań nad Rakiem (EORTC), przewodniczącym Grupy Raka Piersi EORTC, przewodniczącym Komitetu Spraw Zagranicznych Amerykańskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej oraz członkiem zarządów Europejskiego Towarzystwa Radioterapii Onkologicznej i Europejskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej. Jest przewodniczącym Środkowoeuropejskiej Grupy Onkologicznej (CEEOG) oraz prezesem Polskiej Ligi Walki z Rakiem. Prowadzi działalność w zakresie zdrowia publicznego, m.in. opracował projekt ustawy zakazującej palenia tytoniu w miejscach publicznych (wprowadzonej w 2010 roku) oraz koordynował opracowanie „Strategii Walki z Rakiem w Polsce 2015-2024”. Za swoją działalność społeczną otrzymał nagrodę im. Josepha Cullena Międzynarodowego Towarzystwa do Badań nad Rakiem Płuca, tytuł „Wybitny Polak” Fundacji „Teraz Polska”, tytuł Menadżera Roku w Ochronie Zdrowia i nagrodę Złotego Otisa.

Otwarcie mówi o swojej chorobie nowotworowej, którą przeszedł w 2018 roku; swoje przeżycia opisał w książce „Zatrzymane w biegu”.